Malowała w teamie PatMcGrath, ma purpurowy pas w brazylijskim Jiu-jitsu, tworzy makijaże, które widzimy w kampaniach najgorętszych marek, ostatnio Magdy Butrym. Spotkałem się z Marianną Yurkiewicz na rozmowę o jej karierze, sposobach na pokonywanie trudności i pracy z Pat McGrath.
Zacznijmy od początku – jak zaczęła się Twoja kariera makijażystki?
Moja kariera jest nietypowa, nigdy nie przypuszczałam, że zostanę makijażystką. Zajmowałam się sportem, ale zawsze miałam talent malarski, artystyczny. W liceum malowałam siebie i koleżanki, chodziłam niekonwencjonalnie pomalowana (śmiech), wysmarowana brokatem, kulkami brązującymi i perłowymi kredkami. To był intensywny wizerunek, ale byłam z niego dumna. Malując koleżanki w internacie pomyślałam, że potrafię to robić. Sport był jednak wielka częścią mojego życia, a ja chciałam zostać fizjoterapeutką, więc wybrałam studia z rozsądku. Finalnie się na nie nie dostałam. Pamiętam, że świat mi się załamał, nie wiedziałam co zrobić zamiast studiów na AWF w Warszawie. Za namową mamy mojego ówczesnego faceta zarejestrowałam się jako bezrobotna i zapisałam się na kursy wizażu, masażu… Jakby ktoś zapytał, to mam certyfikat na to, że potrafię masować! Robiłam kursy na wszystko, bo dawało mi to mnóstwo funu. Wtedy pomyślałam, że chciałabym robić make-up. Oczywiście wszyscy wokół dziwili się – co to za praca, nie zarobisz pieniędzy… Nie przejmowałam się tym – nieważne co mówili inni, ja byłam pewna tego, co chciałam robić. Kupiłam kosmetyki z Kryolan i poszłam do pierwszej pracy, asystowałam w telewizji. Stylistka, z którą pracowałam, robiąc wielkie oczy stwierdziła „Czym Ty malujesz? No-makeupu to tym nie zrobisz!”.
Jakie były Twoje kolejne kroki?
Przez kolejne trzy lata malowałam wszystko i wszystkich. Zaczynałam jak każdy, przy ślubach, imprezach okolicznościowych, nie zarabiałam pieniędzy,… To był piękny czas, pamiętam moje pragnienia i aspiracje z tego okresu, zapisałam się nawet na mistrzostwa makijażu!

Jak Ci wtedy poszło?
Nie wygrałam (śmiech). Malowałam siostrę mojej znajomej, która nie była profesjonalną modelką, a zdjęcia kwalifikacyjne „przed i po” robiłyśmy u fotografa robiącego głównie zdjęcia paszportowe. Pomimo tego że się nie zakwalifikowałam i tak pojechałam na targi i konkurs, by podziwiać inne makijaże. Na mojej drodze było sporo takich momentów, w których czułam, że nic z tego nie będzie i będę musiała dać sobie spokój, a za chwilę pojawiał się przełom, dzięki któremu mogłam iść do przodu.
Czy na początku drogi miałaś sporo sytuacji, w których chciałaś zrezygnować?
Nie chciałam zrezygnować, ale musiałam przewartościować sens swojej pracy i tego, czym miała być dla mnie. Interesowały mnie zdjęcia, modelki, robiłam swoje amatorskie próby sesji. Nie zapomnę moich pierwszych testów (załatwianych jeszcze za pomocą grono.net czy portali Fotopasja i Maxmodels), stawiałam wtedy na jedną kartę. Myślałam, że to za trudne – patrzyłam na makijażystki jak Eryka Sokólska czy Wioletta Uzarowicz, która mnie uczyła i robiła cudowne sesje. Wtedy wydawało mi się to odległe. Pierwsza agencja, która reprezentowała mnie w Polsce także zdawała się wtedy poza zasięgiem. Dzisiaj jestem w takim punkcie, że zrobiłam to wszystko do czego na początku aspirowałam.
Patrzysz na makijaż z artystycznego punktu widzenia?
Ja nie traktowałam makijażu jako makijażu samego w sobie. Nie podchodziłam do niego technicznie, ale na początku uczyłam się techniki na warsztatach. Później stwierdziłam, że czas realizować własne sesje, jak najwięcej pracować drogą prób i błędów.
Chciałaś wypracować swoją estetykę?
Chciałam, żeby to co widzę sprawiało mi to przyjemność. Kiedy byłam dzieckiem dla przyjemności malowałam na papierze, potem przerzuciłam się na ludzi. Nie myślałam o pieniądzach, bo chciałam robić to przede wszystkim dla przyjemności. Bardziej marzyłam o moim makijażu na okładce Vogue niż o sukcesie zarobkowym. Te marzenia często nie pozwalały mi spać, myślałam jaki makijaż zrobię modelce następnego dnia. Do dziś trochę uczę się podejścia biznesowego, nawigacji we współpracach i innych sprawach komercyjnych. Wolałam odmawiać tych zleceń komercyjnych, które nie mogłyby dać zadowalającego mnie efektu. Doznania wizualne z tworzenia i aspekt estetyczny budują mnie, ale to, że są dla mnie tak ważne, trochę komplikuje sprawy.
Twoja zdecydowanie artystyczna, patrząca z innej strony estetyka sprawiła, że zyskałaś uznanie za granicą. Jak to się stało?
Po jakimś czasie byłam rozpoznawalna w Polsce. Robiłam mnóstwo sesji, testów z elementami abstrakcji, body artu… Ale często nie miałam wystarczająco dobrych zdjęć, castingu czy innych ważnych elementów, przez co te prace były surowo oceniane, dziwne, nierozumiane. Zastanawiałam się, dlaczego ludzie mnie nie akceptują i nie doceniają. To nie wynikało z braku talentu, tylko z tego, że to co tworzyłam było inne. W tamtym momencie na rynku sprzedawała się inna estetyka. Pracowałam mimo tego z Anją Rubik, czy przy pierwszym sezonie Top Model. Kiedy robiłam jedną z sesji, to znajomy pokazał mi Pat McGrath. Powiedział: „Marianka, powinnaś robić takie rzeczy.” Zobaczyłam wtedy pokazy Johna Galliano dla Diora, przepiękne, awangardowe makijaże, i pomyślałam sobie, że to niesamowite, a Pat jest niezwykła. Marzyłam o tym, chciałam zrobić wszystko, żeby móc to osiągnąć. Chciałam pracować z najlepszymi – w agencji reprezentującej Pat McGrath.
Wtedy wyjechałaś?
Jeździłam do Paryża, robiąc tam pierwsze testy, w tym czasie podjęłam też decyzję o przeprowadzce do Londynu, gdzie siedzibę ma agencja Pat. Stwierdziłam, że jestem młoda, mogę być w Polsce, ale z drugiej strony dostawałam feedback, że coś jest nie tak i nie czułam się przez na sto procent sobą. Chciałam czuć się w zgodzie ze swoją estetyką i mieć możliwości rozwoju. Z dnia na dzień wyjechałam z Polski za marzeniami, składałam portfolio do wielu agencji. Załatwiłam sobie mieszkanie w Londynie, ale na miejscu okazało się, że w mieszkaniu nie mogłam zostać.
Bez mieszkania znalazłaś się w obcym kraju?
Moja znajoma odebrała mnie z lotniska z wielką walizką. Kiedy popatrzyła na załatwione przeze mnie mieszkanie na Brick Lane nie pozwoliła mi tam zostać. Przygarnęła mnie do siebie. Spytała się mnie po co przyjechałam do Londynu. Ja na to, że pracować. Na co ona: „A wysłałaś maile do agencji?”. No nie wysłałam (śmiech). Byłam takim świeżakiem, że nie miałam pojęcia jak to się robi. Uczyłam się angielskiego z native speakerem, Chrisem, który przygotowywał mnie do pracy. Zderzenie z rzeczywistością było trudne, nie znałam języka wystarczająco dobrze, ale zaczęłam pracować. Udało mi się wysłać maile do agencji o średnim poziomie w porównaniu do tego, do czego aspirowałam, nie od wszystkich uzyskałam odpowiedź. Miałam różne spotkania, ale bałam się napisać do agencji Pat, bo myślałam, że nie jestem wystarczająco dobra. W międzyczasie wróciłam na chwilę do Polski poukładać inne sprawy. To był trudny czas, w którym miałam wątpliwości co robić dalej – w końcu włożyłam w makijaż wszystko co miałam. Pewnego dnia znajoma z Londynu pomogła mi z portfolio, które było złożone w Polsce na iPadzie. Kazała mi włożyć w nie wszystkie moje najdziwniejsze prace, które w Polsce nie były akceptowane. Wspólnie złożyłyśmy to portfolio i napisałyśmy maila, którego wysłałyśmy. Myślałam, że się nie uda.
Warto było wysłać tego maila?
Następnego dnia byłam na spotkaniu w agencji Pat. Wyciągnęłam portfolio i usłyszałam „Ale Ty masz talent”, zamiast dotychczasowego „Ale dziwne!”. Spytali się, czy mam coś do dodania. Na co odpowiedziałam, że tylko to, co trzymają w rękach. Byli zszokowani tą reakcją. Wyszłam pod gigantyczny, przeszklony budynek i myślałam, że zemdleję. Zobaczyłam się z nimi kolejny raz, powiedzieli wtedy, żebym przygotowała portfolio dla Pat. Z agentką, która mnie rekrutowała, byłam później przez lata na pokazach.
Co było Twoim pierwszym zleceniem dla Pat?
Pewnego dnia, będąc w Polsce, dostałam maila. Brzmiał on tak: jesteś chętna na pokaz Diora w weekend? Masz ochotę? Takim tonem! Myślałam, że spadnę z krzesła. Kupiłam bilety i poleciałam.
Jak czułaś się wrzucona na tak głęboką wodę?
Nie mogłam spać przed tym pokazem. Byłam młoda, a miałam malować na pokazie Haute Couture. Uratowało mnie, że pracowałam z polską modelką – Martą Dyks, ale i tak się denerwowałam. Makijaż, czysta skóra i brokatowe usta, był klasycznym lookiem Pat. Najśmieszniejsze jest to, że o czwartej rano, kiedy nie było jeszcze modelek zaczęli robić na mnie test makijażu, którego nie skończyli. Nie miałam doświadczenia, ale zrozumiałam demo i użyłam intuicji. Wiedziałam, co trzeba było uzyskać w kwestii przygotowania skóry. Bałam się podejść do Pat po akceptację, ale kiedy zobaczyła mój makijaż była zadowolona.
Jak na początku traktowałaś swoją pracę w teamie Pat?
Chyba wypierałam skalę tego przedsięwzięcia. Byliśmy zostawiani na kampaniach Givenchy, Louis Vuitton, sesjach z Patrykiem Demarchelier, Juergenem Tellerem… na pokazach przechodziła między nami Anna Wintour. Wiedziałam, że wszystko musiało być perfekcyjne i idealne, nie było miejsca na błąd, a na moje miejsce czekała cała kolejka. Brałam udział w testach, trialach makijażu, widziałam też dużo pomysłów, które nigdy nie ujrzały światła dziennego na pokazach. Nie zapomnę pierwszego testu u Galliano. Byłam zainspirowana ludźmi i talentami.

O Pat McGrath mało się mówi w Polsce, większość ludzi kojarzy ją z linią kosmetyków w Sephorze, ale to prawdziwa legenda makijażu modowego. To nie kolejna marka makijażu, to dziedzictwo.
To dziedzictwo mody na całym świecie. Wyżej się nie da. Musiałam przed pokazami prowadzić moje pomalowane modelki do Pat McGrath, a ona akceptowała moją pracę, mój makijaż i to, jak była przygotowana skóra. Pat widzi wszystko, kto ma jaką rękę do czego. Ja byłam w teamie osobą odpowiedzialną za skórę, dopiero później zrozumiałam jak ważna to była rola. Tam spotykają się najwybitniejsze osoby, żeby tworzyć rzeczy na najwyższym poziomie światowym…
…które wszyscy imitują. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele trendów na Tiktoku jest wziętych ze świata wysokiej mody, czy prosto z wybiegów, spod ręki Pat. Jak bardzo to, co z tego świata wychodzi wpływa na nasz ubiór, makijaż, zachowanie. Jak ważne kulturalnie jest to, co się tam dzieje.
Tak. Zajęło mi lata to, żeby to przyjąć. To trochę nasza mentalność – po prostu nie potrafiłam tego przyjąć. Nie chciałam się odzywać w tym kontekście w obawie przed byciem niezrozumianą. Nie miałam z kim o tym rozmawiać. Dziękuję, że o tym rozmawiamy, bo czasami nie pamiętam o niektórych rzeczach, była to dla mnie normalna praca.
Pracowałaś w teamie Pat przez lata, czy masz swój ulubiony pokaz z tego okresu?
Riccardo Tisci dla Givenchy. Pierwszy pokaz, przy którym dla nich pracowałam miał przepiękne, kryształowe maski. To było przeżycie, jakiego nigdy dotąd nie doświadczyłam. Zobaczyłam wszystkie modelki przygotowane w taki sposób, to był niesamowity widok, a w końcu byłam świadkiem powstawania tego wszystkiego.

Czy często mówisz o pracy z Pat?
Nie, ze względu na szacunek do ekipy i pracy. Bardzo zastrzegali sobie prywatność w kwestii twórczości intelektualnej. Nie wrzucam o tym za dużo postów, nie chciałabym naruszyć relacji które zbudowałam. Nie chciałabym ryzykować tego wszystkiego dla posta.
Słyszałem o tym, że Pat traktuje swoje techniki i koncepty z dużym szacunkiem. Czy czuć to w teamie?
Tak, panuje tam atmosfera pełna szacunku, ale też pokory. Nie dla każdego była praca przy każdym pokazie, ja w takich sytuacjach zawsze dziękowałam za możliwość i wstawałam solidarnie z całą ekipą o czwartej rano. Wypracowałam sobie pozycję w teamie, czułam się tam komfortowo.
Wdzięczność i upór popłacały w tym środowisku?
Tak. Wszystko ma swój czas i drogę. Nawet w teamie, żeby ludzie zaczęli mnie zauważać musiałam na to zapracować, nic nie było podane na tacy, a szczególnie zaufanie i lojalność. Słyszałam opinie z zewnątrz o tym jaka atmosfera panuje w teamie. Dla mnie najważniejsze było to, że robiliśmy najlepsze rzeczy. Mogę stawiać czoła największym wyzwaniom, ale to właśnie daje prawdziwą możliwość rozwoju. Kilka razy pracowałam przy innych pokazach. Zdarzało się, że nie zawsze modelki były przygotowane na tym samym poziomie.
Czy zdarzały Ci się też pokazy, na których było ciężko?
Przy pokazie Ricka Owensa, na który wziął mnie znajomy makijażysta, jeszcze przed pracą w teamie Pat. Wtedy jeszcze nie byłam przygotowana, nie potrafiłam zrobić skóry w taki sposób jak było trzeba. Malowałam modelkę przez godzinę, nie podobało jej się. Namalowałam jej tapetę, bo nie miałam odpowiednich produktów. Makijażysta który mnie przyprowadził na moich oczach zmył jej makijaż i zrobił jeszcze raz. Jechałam w metrze i płakałam, że nikt już nie weźmie mnie do żadnego pokazu. Pomimo tego nie poddałam się, pozbierałam się do kupy i stwierdziłam że zrobię wszystko, żeby wyprostować swoją sytuację.
Czy to, że trenujesz sztuki walki nauczyło Cię uporu?
Sport daje mi kręgosłup, więc mimo charakteru mojej pracy mocno stąpam po ziemi. Patrzę realnie na życie. Dzięki sportowi mogę cieszyć się tą pracą, właśnie dzięki temu, że przeżyłam wypalenie zawodowe wróciłam do sportu. Kiedy sport nie był obecny w moim życiu ze względu na pracę 7 dni w tygodniu, to po pewnym czasie stwierdziłam, że tak się nie da. Muszę dla bycia dobrą w mojej pracy dać sobie odetchnąć. Ten biznes jest trudny i wymagający, do tego sama postawiłam sobie wysoko poprzeczkę i nigdy nic nie było dla mnie wystarczające. Byłam młoda i miałam inny mindset, co sprawiło, że w pewnym momencie miałam poczucie wypalenia. Z perspektywy dojrzalszej i bardziej doświadczonej osoby uważam, że wszystko musi być krok po kroku. Jeśli wszystko dzieje się na raz, nie masz wsparcia, a wiele spoczywa na Tobie, to można nie być na to gotowym. Teraz po trzydziestce bardziej odpoczywam, chodzi o to, żebyśmy kochali pracę, a nie o to, żeby stała się przekleństwem.

Mówi się, że z jednej strony jeśli pracujesz, robiąc to co kochasz, to nie przepracujesz ani jednego dnia, ale z tym nastawieniem łatwo jest wpaść w pewnego rodzaju pracoholizm. Zgadzasz się z tym?
Moja głowa wtedy w pracy nie odpoczywała, praca była moją obsesją, dążeniem do doskonałości. Wiedziałam, że zawsze może być lepiej. Często porównujemy się do innych – ktoś zrobił lepiej, miał więcej szczęścia… Dopiero później nauczyłam się, że to co jest – jest wystarczające. Patrzę na siebie z perspektywy. Miałam start z Polski, nie mogę się porównywać z tymi, którzy zaczynali w Paryżu czy Nowym Jorku. Musimy być dumni z siebie, że mimo mniejszych możliwości daliśmy radę, jesteśmy świetni. Za mało siebie doceniamy.
Jak skończyła się Twoja współpraca z Pat?
Dostałam angaż do trzytygodniowego maratonu pracy – Londyn, Paryż, Mediolan, Bangkok. To było dla mnie za dużo i zdecydowałam się odpocząć. Zaczęło mnie to trochę przytłaczać. Będziesz zszokowany, ale miałam mistrzostwa Europy jiu jitsu. Napisałam otwarcie agentowi, że chciałabym z nimi pojechać, ale przygotowywałam się tyle czasu, a przygotowanie w sporcie na tym poziomie jest wymagające – muszę odpowiednio jeść, spać, dbać o siebie. Treningi są ciężkie, dużo stawiasz na szali i ryzykujesz. Bałam się jego reakcji, ktoś w Polsce powiedziałby, że to się w głowie nie mieści, żeby odmawiać. Wiedziałam jednak, że chcę w swoim życiu w tym momencie czegoś innego. To intuicja. Wiem, że jestem tu gdzie jestem dzięki temu, że sport był dla mnie ważny od dziecka. Bez niego bym sobie nie poradziła – nauczył mnie dyscypliny, dążenia uparcie do celu. Nie wykluczam powrotu, za jakiś czas, ale muszę być na to gotowa, na innych zasadach. Pracuję na swoje nazwisko. Możesz być asystentem największych, ale możesz też rozwijać własne skrzydła.
Malowałaś także jako head (główna makijażystka odpowiedzialna za całą koncepcję makijażu – przyp.red) na pokazach Gosi Baczyńskiej na paryskim Fashion Week. Jakie to było przeżycie?
Ja nie pamiętam o takich rzeczach, że zrobiłam takie coś (śmiech)! Gdyby wtedy Instagram był tak rozkręcony! Dla mnie wtedy to była praca, wykreowałam looki z pomalowanymi nogami, przyleciała dla mnie ekipa z Japonii, z Shiseido. Spóźniłam się na swój pokaz, bo wcześniej musiałam pracować z Pat na pokazie Lanvin, nikomu o tym jeszcze nie mówiłam (śmiech). Spóźniłam się na swój własny pokaz! Gosia była niezadowolona, ale wyszło świetnie.

Teraz skupiasz się na sporcie?
Sport trenowałam hobbystycznie, ale ludzie zachęcali mnie, żebym startowała profesjonalnie. Teraz inwestuję w wyjazdy i zawody. Zawsze chcę otaczać się najlepszymi – w makijażu pracowałam z Pat, tak samo chcę przyciągnąć do siebie najlepszych w sporcie. Ludzie to doceniają.
Jak odnajdujesz się w świecie social mediów?
Ciężko mi pisać o sobie. Uczę się to robić, ale nadal wolę porozmawiać z kimś, żeby ktoś inny coś napisał, albo zrobić zdjęcie. To sprawia mi większą przyjemność niż autopromocja. To z jednej strony dobre, ale biznesowo nie do końca. Nie lubię być osaczana. Content powstaje wtedy, kiedy ja chcę. To jest moja wartość intelektualna. Nie retuszuję, nie używam filtrów.
Szczególnie w epoce ciągłej ekspozycji – algorytm promuje codzienną aktywność. Ja osobiście wolę publikować treści wtedy, kiedy mam coś do powiedzenia.
To jest inspiracja – musisz to czuć. Mam przypływ inspiracji, to wstawiam post. I wtedy to jest świetne. Mam wielkie portfolio na parę lat postów, mogę je wrzucać codziennie, ale to nie o to chodzi. Muszę być z tego zadowolona, musi być w tym większy sens dla mnie, tak samo w warsztatach, które prowadzę. Chcę, żeby to było wartościowe. Dzielenie się pasją z innymi buduje, można zmienić czyjeś życie. Pokazuję, że można dać radę pomimo przeciwności. Zawsze jest cel.
Na swoich warsztatach dzielisz się tajnikami makijażu, ale czy też pielęgnacji, przez to, że byłaś u Pat odpowiedzialna za skórę?
Tak! Dobrze wypielęgnowana skóra to wszystko. Dlaczego modelki u Pat tak wyglądają? Bo skóra to wszystko. Miałam możliwość pracy z Japończykami i wypracowałam z nimi swój tryb pracy.
Twoje ulubione produkty do pielęgnacji – jeden dla Ciebie i jeden na modelki!
Do pracy Embryolisse – mam sentyment, stałam w kolejkach pod paryskimi aptekami, gdzie kupowałam je w wielopakach. To zawsze mieli wszyscy makijażyści. Tak samo Caudalie Beauty Elixir. Dla siebie najbardziej uwielbiam maskę różaną z Sisleya. Jak nałożyłam to na twarz… Są w życiu produkty, które włączają wspomnienia, są sensoryczne. To było moje marzenie – maska z Sisleya. Game changer.
Po więcej zapraszamy na warsztaty (śmiech).
Tak! (śmiech) Pracujemy tam jak na pokazie, stoję z dziewczynami nad modelką, 1 na 1. Cały czas zastanawiałam się, czy kursantki będą zadowolone, a one były wręcz rozemocjonowane. Dziewczyny są zmęczone estetyką Instagrama, wpadają w rutynę. Ja chcę tę rutynę przełamać.
Są zmęczone robieniem na wszystkich makijażu Kim Kardashian?
Bardzo. Ja miałam to szczęście, że nie byłam zalana social mediami. Kiedyś miałam większą kontrolę nad tym, co oglądam, niż teraz. Oglądałam albumy, sztukę, chodziłam na wystawy, miałam mnóstwo archiwalnych, wydzieranych z gazet inspiracji, które trzymam do teraz. Mózg zapamiętuje każdą sytuację, a ja nie chcę odtwarzać rzeczy, które nie są moje. Chcę sama tworzyć i nie oglądać prac innych w takim stopniu, jak to bywa na social media. Mam tę świadomość do dziś. To, co widzę wpływa na to, co robię.
Jakie masz plany na przyszłość?
Uważam, że wszystko jest jeszcze przede mną. Wierzę, że sama mogę kreować looki, które kreują teraz najwięksi. Wszystko ma swój czas, trzeba cierpliwości, pokory i trzeba być na to gotowym, umieć to przyjąć. Czekam na ten moment gotowości.
Mariannę Yurkiewicz znajdziecie na Instagramie pod @mariannayurkiewicz i @yurkiewiczbeauty